Wyciągam z szafki maleńką kafeterkę, nalewam wody, zakładam sitko, sypię aromatyczną, świeżo zmieloną kawę. Stawiam ją na palnik, za chwilę w całym domu będzie się unosił zimowy zapach. Kiedy napar jest gotowy, biorę ulubiony kubek, ubijam mleko, nalewam kawę, wsypuję odrobinę cynamonu i anyżu. Siadam, choinka wesoło świeci, nad kubkiem kawy unosi się para. Biorę Słowo Boże, czytam perykopę, którą Kościół przewidział na Niedzielę Świętej Rodziny:

Gdy mędrcy się oddalili, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał dziecięcia, aby Je zgładzić». On wstał, wziął w nocy dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: «z Egiptu wezwałem Syna mego». A gdy Herod umarł, oto Józefowi w Egipcie ukazał się Anioł Pański we śnie i rzekł: «Wstań, weź dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie dziecięcia». On więc wstał, wziął dziecię i Jego Matkę i wrócił do ziemi Izraela. Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w okolice Galilei. Przybył do miasta zwanego Nazaret i tam osiadł. Tak miało się spełnić słowo Proroków: «Nazwany będzie Nazarejczykiem».

Wędruję myślą do Betlejem. Widzę Jezusa – jest całkiem maleńki, zupełnie bezbronny, zdany na troskę, czułość i dobroć Józefa i Maryi. To jest Pan Bóg? Ten, który wszystko stworzył? Ten, który wszystko może? Brzmi nieprawdopodobnie… Pan Bóg zdany na łaskę człowieka… Mój wzrok wędruje dalej – jest Maryja – ma nie więcej niż kilkanaście lat, przebyła daleką drogę – z Nazaretu do Betlejem  (jakieś 150 kilometrów), a teraz z względu na odbywający się w Betlejem spis ludności, nie ma godnych warunków, aby na świat przyszło Jej Dziecko. Widzę zmęczenie wypisane na jej twarzy, niepokój i niepewność… wszystko to miesza się z nadzieją i radością, które przynosi Niemowlę. Jest wreszcie Józef – mężczyzna w sile wieku, którego życie kompletnie zaskoczyło. Nie tak miały wyglądać początki Jego małżeństwa, nie tak miało być z Jego ojcostwem. Zamiast codziennej pracy w ciesielskim warsztacie – wędrówka, zamiast normalnego życia – Dziecko poczęte bez Jego udziału, zamiast stabilizacji – anielskie pomysły na ciągłe zmiany… czy to nie jest odrobine frustrujące – nawet dla głęboko wierzącego Żyda? A teraz znów sen… Józef ma zabierać żonę i Dziecko i dalej wędrować… ciągłe zmiany, kłopoty, trudności… żadnych stałych zabezpieczeń, żadnej babci w pobliżu, która pomogłaby z opiece nad małym Jezusem, żadnych znajomych, życzliwych twarzy… żadnego pewnego źródła dochodu….

Patrzę na Nich. Stają się mi coraz bliżsi – nie „cukierkowi, ulukrowani”, bezcieleśni, ale Ludzie z krwi i kości, podejmujący niespodziewane zmagania, wyzwania, trudy… myślę, że grały w Nich emocje – strach, niepewność, może i złość. Tak jak we mnie grają czasem te wszystkie uczucia i mieszają się z radością, szczęściem, nadzieją.

Jak refren Słowo powtarza jednak najbardziej kluczowe zdania: „Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (to czytaliśmy w czasie Wieczerzy Wigilijnej), a Józef „wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę”.

Ludzie posłuszni Słowu…. ”w ciemno” – dosłownie… Ludzie dla których pokarmem było Słowo Boga… Ludzie, którzy przejęli się Słowem na serio, a owocem tego było Dziecko – Słowo, które żyło z Nimi i przy Nich.

Zaparz kawę, powędruj do Betlejem i do Egiptu… zapytaj – czego mnie chcecie dziś nauczyć – Józefie, Maryjo i Jezusie? Co chcecie mi dzisiaj powiedzieć?

Anna, wynagrodzicielka

drukuj